I.
SOKRATES
NOC NA AKROPOLU.
Pomiędzy kolumny Partenonu pada zielony zalew światła księżycowego. Powietrze jest parne. W stronie morza przelatują po niebie błyskawice.
Między kolumnami przechadzają się: starzec pełen powagi i mąż lat trzydziestu.
Starzec ma czoło Dzewsa, skupione, nabrzękłe myślą; mąż kroczący obok niego ma twarz Satyra, na której mienią się ustawicznie trzy wyrazy: melancholja, mądrość, ironja.
Demos ateński skazał mistrza na wygnanie. O wschodzie słońca opuści miasto na zawsze.
Uczeń chwyta uważnie każde jego słowo.
Natężył myśl jak pergamin; bo na tym pergaminie mistrz wypisuje ostatnie słowa swej wiedzy.
Jest to też zarazem może ostatnia noc tego dziwnego życia, które bujnie zakwitło na Akropolu. Strzeliło śmiało, nadziejnie.
Nagle twarda ręka Demosu sięgnęła z dołu brutalnie, aby je zdusić. Wyrywa najpiękniejszy kwiat umysłowości i ciska za morze do odległego Lampsakos.
Pozostanie wprawdzie Perykles i Aspazja, pozostaną Mnezykles, Fejdjasz, Eurypides, Tukidides, Sokrates. Ale wydzierają im Anaksagorasa.
Odbierają im spokój, plączą im myśl, płomienny genjusz zamieniają na jakiegoś męczennika.
Wszyscy czują, że w ich dążeniach nastąpi jakaś zmiana.
Oni męczennikami nie chcą być. Nie dlatego, iżby się lękali jakiegoś cierpienia, czy śmierci. Nie! cierpień, śmierci, nie obawiają się.
Oni w ogóle nie wiedzą, co to jest jakaś obawa. Myśl, polot, czyn, wymaga swobody. Męczeństwo paczy to wszystko.
Męczeństwo jest smutne. Genjusz tryska weselem.
Męczeństwo nawet nie jest tragiczne. Męczeństwo czyni mniejszym.
Męczeństwo to tylko charakter. A oni przedewszystkiem czczą genjusz i jego poloty.
Ale Anaksagoras zapomniał w tej chwili o Demosie, Atenach i o srogim wyroku.
Anaksagoras myśli i mówi.
A gdy mówi, myśl jego jak ramię cyrkla dotyka wielkiej tarczy księżyca, opiera się o srebrne guzy gwiazd, mierzy po firmamencie drogi; wychyla się za widnokrąg, szukając w
ciemnościach wielkiej aureoli słońca.
Z kolei myśl jego zamienia się w ostry nóż, który przecina zjawiska i ukazuje ich wnętrze.
Przecina w ten sposób wszystkie rzeczy nieba i wszystkie rzeczy ziemi.
Potem myśl jego zamienia się w miarę i mierzy stosunki wszystkich zjawisk na niebie i na ziemi.
Potem bada stosunki tych stosunków.
Nareszcie myśl jego zamienia się w czułą wagę. Na jedną szalę rzuca drobiny, na drugą idee.
Potem zdejmuje drobiny i zamiast nich kładzie także idee. Waży idee ideami.
Zda się, że starzec ten jest świadomością świata.
Że co przyroda zamierza wykonać, to on umie pomyśleć. Ateny! oddajcie mu Akropol a ludzkość legnie u waszych stóp.
Ale Ateny ulękły się tego rozumu i zapragnęły go zgładzić.
Anaksagoras został oskarżony o bezbożność.
Bezbożność? Jakże oskarżenie to brzmi brutalnie! Jakże niezdarnie zostało sformułowane!
Za bezbo-
żność prawo naznacza karę śmierci. Ciemne Ateny! Żali czara cykuty jest argumentem?
Żali można rozum zgładzić? Ślepe Ateny!
Tam obok Anaksagorasa kroczy młody Sokrates. Mistrz znalazł już ucznia i następcę. Jesień przekazuje swoje nasiona wiośnie.
Szlachetny Perykles wybłagał, że karę śmierci zamieniono na wygnanie. Anaksagoras odpłynie do Lampsakos. Ale pozostanie Tukidides, który będzie roztrząsał wasze dzieje.
Pozostanie Eurypides, który będzie roztrząsał wasze sumienia. Pozostanie Sokrates, który będzie roztrząsał wasze rozumy.
Ateny!
Mogłyście zostać kosztowną urną, napełnioną skarbami umysłowości, a z własnej woli zamieniłyście się w pachoła, który wiąże, prowadzi na statek i spycha w morze.
Między Erechtejonem a Partenonem stąpają powoli w świetle księżyca jak dwa zjawiska: mąż do Apolina podobny i niewiasta, której piękność została zamieniona w posąg
Bogini-Opiekunki.
Ale posąg ten zamknięty jeszcze w pracowni Fejdjasza. Nie rychło wniosą go do Partenonu.
Oburzeni Ateńczycy dobijali się nawet do drzwi pracowni.
Zawrzało na Akropolu. Lecz i tym razem powstrzymał ich Perykles ognistą wymową swoją. Dobijali się następnie w mieście do drzwi Aspazji. Lecz i przed temi drzwiami zastali Peryklesa.
Ateńczycy wiedzą, że z ust jego idą błyskawice. Ale i z umysłu jego idą błyskawice. A także z mężnej jego prawicy idą błyskawice.
Ateny liczą się z Peryklesem.
Dzięki polityce tego niepospolitego rnęża utrzymali się przy wyspach Lesbos, Chios, Samos. On sprawił, że skarbiec miasta jest pełen.
Grozi wojna ze Spartą, z Beotami; niema prócz niego rnęża, któryby mógł piastować godność stratega.
On zabudował Akropol świątyniami.
Wszak pełno tam jeszcze odprysków marmurowych. Dzięki jego zabiegom wyrasta w Atenach drugi lud, lud posągów.
Perykles jest kochankiem Demosu. Demos czci go jak półboga.
Demos ustępuje mu. Ale niech i on choć w części liczy się z obyczajami Demosu.
Dlaczego broni bezbożnego Anaksagorasa? Dlaczego zezwala hańbić boginię obliczem Aspazji?
Dlaczego nad prawowitą małżonkę wyżej stawił hetajrę?
Demos się burzy.
Pomruk ludu, obiegający ulice Aten, równa się pomrukowi odległego gromu, który w tej chwili rozlega się w stronie morza.
W Atenach zawsze warczy grom i warczy lud. Perykles to wie.
Dlatego na krok nie oddala się od Anaksagorosa. Zaręczył za niego.
Przed wschodem słońca sam mu przypomni. Sam go odwiezie do Pireusu. Sam go odprowadzi na statek.
Perykles spojrzał w stronę śpiących Aten. Głusza tam teraz, bo nastała noc. Ale jakże jest w Sparcie?
1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 32 | 33 | 34 | 35 | 36 | 37 | 38 | 39 | 40 | 41 | 42 | 43 | 44 | 45 | 46 | 47 | 48 | 49 | 50 | 51 | 52 | 53 | 54 | 55 | 56 | 57 | 58 | 59 | 60 | 61 | 62 | 63 | 64 | 65 | 66 | 67 | 68 | 69 | 70 | 71 | 72 | 73 | 74 | 75 | 76 | 77 | 78 | 79 | 80 | 81 | 82 | 83 | 84 | 85 | 86 | 87 | 88 | 89 | 90 | 91 | 92 | 93 | 94 | 95 | 96 | 97 | 98 Nastepna>>